piątek, 8 marca 2019

W piątek dyżur nie był dobry. We wtorek dyżur nie był dobry. W środę dyżur nie był dobry.

 Oczywiście wszystko robiłam szybko, najlepiej jak potrafię, uśmiechałam się do każdego, byłam na każde zawołanie, przybiegałam na każdy dzwonek nim pacjent zdążył do odłożyć, służyłam radą, dobrym sercem, dobrą rękę (akurat się udało, nie, że zawsze) do wenflonów i pobierania krwi, sprałam krew z koszuli pacjentki, zmieniałam opatrunki nie wzdrygając się na widok brzydkich ran i dużo biegałam - po krew, na badania, ze skierowaniami, z prośbami o konsultację, po leki.

 Ale w środku czułam się okropnie źle. I nic mi się nie podobało, a ponadto wszystko mnie denerwowało.Byłam zmęczona, było dużo pracy, ciągle ktoś coś chciał i odrywał mnie od mojej czynności przez co wszystko się przedłużało, niektórzy byli niemili albo wymagali od nas więcej niż mogłyśmy zrobić. Niektórzy nie rozumieli, że nie możemy podać po raz kolejny leku bo po pierwsze nie wolno, a po drugie lekarz nic nam nie zlecił i to nie moja wina.

Denerwowało mnie to, że nie mamy odpowiedniej maści na odleżyny i muszę użyć czegoś prowizorycznego, że nasz glukometr nadal nie działa i muszę biegać na drugą stronę trzy razy dziennie, że po raz kolejny biorę ciśnieniomierz, który nie działa, idę po kolejny, zakładam, nie mierzy, idę po kolejny i jakimś cudem działa. Wkurzał mnie stan łóżek, które się rozpadają i za które to ja dostaję opiernicz.

Miałam też jakieś swoje gorsze dni, gorszy nastrój, ból brzucha z powodów kobiecych i chciałam po prostu jak najlepiej wykonać swoją pracę i pójść do domu. Nie zostać tam ani minuty dłużej i nie wracać przez najbliższy czas.

Cieszę się, że dziś mam już inne nastawienie i chyba musiałam przespać te naście godzin, by z nową energią wrócić do pracy. Czeka mnie dwanaście godzin w sobotę i dwanaście w niedziele, ale jestem niemalże pewna, że będzie super.

Z medycznych ciekawostek - widziałam pierwszy raz napad padaczkowy i chyba się już nie obawiam co robić, jak robić, jak to wygląda. Jak widać na internie może być wszystko, a nawet duża część neurologii - mamy pacjentów z napadami padaczkowymi, ze świeżymi udarami i pacjentów po udarach, guzy mózgu, stwardnienia rozsiane, niedowłady i wiele innych przypadków niecharakterystycznych dla naszego oddziału.

Swoją drogą, chyba palnęłam głupotę. Czy jest coś co niecharakterystyczne dla interny? Myślę, że nie, bo tutaj jest wszystko. Od stóp (przypadek z środy - odmrożenia palców u stopy) po czubek głowy (przypadek z wtorku - napad padaczkowy).

niedziela, 24 lutego 2019

Ten dyżur był niesamowicie dziwny. Rano byłam sama, bo koleżanka miała się spóźnić, więc miałam ręce pełne roboty, bo jak najszybciej zrobić to co powinny zrobić w tym czasie dwie pielęgniarki. Rozdać leki doustne na rano,  przygotować i rozdać dożylne leki, zmierzyć poziom glikemii, iść na każdy dzwonek, podać insuliny i zacząć rozdawać śniadanie.

Później przyszła koleżanka i w gruncie rzeczy cała robota była zrobiona, bo pacjentów mieliśmy naprawdę mało, więc zrobienie paru inhalacji, podanie dodatkowych leków, które były wpisane w zlecenia na ten dzień, pomoc pacjentce w wzięciu prysznicu, poprawienie dziesięć razy wąsów tlenowych u Pana, który je ściąga, bo  myśli, że to kabelek z dzwonka, założenie wenflonu, podanie leków o dwunastej i zmierzenie glikemii, rozdanie obiadu... Dyżur toczył się dobrze. Napisałyśmy o wiele szybciej wszystkie papiery, wpisałyśmy wszystkie leki w komputer z całego tygodnia od naszych pacjentów, odebrałyśmy zlecenia, zmieniłyśmy okleiny, robiłyśmy toaletę przeciwodleżynową, zajęłyśmy się odleżynami, zrobiłam bilanse, pomierzyłam ciśnienia, zlałam mocze.

Koleżanka poszła, bo przez ostatnie 36 godzin była na nogach, całą noc w podróży, a dodatkowo zmęczona psychicznie, bo jej brat miał wypadek i z żoną byli w dość kiepskim stanie i właśnie od nich wróciła. Pielęgniarka też człowiek, poza życiem w szpitalu ma swoje problemy, nieprzespane noce, rodzinne dramaty, gorsze dni, czy ma prawo być chora i strasznie nie podoba mi się to, że pacjenci często o tym nie myślą i zapominają. Choć patrząc na swój krótki staż pracy do tej pory nawet z bólem brzucha z powodu miesiączki, czy gorączką zawsze jestem miła, choć nie zawsze się uśmiecham (no chyba, że pacjent powie "no siostro, co się siostra tak smuci dzisiaj"). I wracając do tematu, ewidentnie mam problem z trzymaniem się głównego wątku, koleżanka poszła do domu.

Przez prawie dwie godziny siedziałam i nie miałam co robić - wypiłam kawę, zaglądałam do każdego, reagowałam na wyjątkowo rzadkie dzwonki, czytałam procedury i jakieś informacje o tajemnicy zawodowej pielęgniarki.

Pacjentka, która wcześniej zgłaszała osłabienie powiedziała, że trochę trudniej jej się oddycha. Spojrzałam na nią i pomyślałam, że może warto założyć jej drugie wkłucie bo ma tylko marne, niebieskie i że może zmontuje tutaj zestaw do odsysania. Ale po chwili skarciłam się w myślach, że to po prostu osłabienie i to nie jest rutynowe postępowanie w takiej sytuacji. Podałam jej wąsy z tlenem, które miała na poduszce, posadziłam wyżej, otworzyłam okno. Powiedziała, że boli ją trochę brzuch. Nie zaniepokoiło mnie to, bo miała biegunkę od rana z powodu antybiotykoterapii. Moje działania jej pomogły (tak powiedziała), ale jak wróciłam po paru minutach wyglądała gorzej. Miała płytki oddech i przyjmowała pozycję nachyloną. Zmierzyłam jej ciśnienie. 200/120. Lekarz zlecił tabletkę podjęzyk. Spadło. Poczuła się lepiej, ale jej kończyny stały się chłodniejsze. Nie dawało mi to spokoju i nie mogłam wrócić do czytania swoich procedur. Zmierzyłam jej saturację, na jednym pulsoksymetrze była wartość 39, ale uznałam, że to niemożliwe, bo ta kobieta ze mną normalnie rozmawia. Poszłam szybko na drugą stronę po drugi, pokazał wartość 48. Podkręciłam tlen, posadziłam ją jeszcze wyżej i poszłam po lekarza. Wróciłam do niej, powiedziała, że czuje się gorzej i już nie wytrzyma. Wszedł lekarz, patrzyła na nas, ale  nie odpowiadała, doktor wolał, mówił, a ona w ogóle nie odpowiadała tylko patrzyła dziwnym wzrokiem. Zaczęła robić się sina. Miałam wezwać zespół anestezjologiczny na pilną konsultację, miałam zamonitorować, zmierzyć glikemię, iść po wózek reanimacyjny, podać płyny i uznałam, że trzeba założyć to nieszczęsne wkłucie i skompletować ten głupi ssak z którym zawsze są problemy. I wtedy pomyślałam, że pierwsze co powinnam zrobić to poprosić którąś z dziewczyn po drugiej stronie o pomoc, bo jednak liczy się czas. Cieszę się, że pracuje na takim oddziale, gdzie pomagamy sobie w sytuacjach, które tego wymagają i nikt nie je zdany na siebie.

Jak przygotowywałam płyny to akurat przyszedł zespół reanimacyjny. Wszystko wyglądało jak na filmie i wszyscy naprawdę świetnie ze sobą współpracowaliśmy - pacjentka leżała na środku na łóżku, pani doktor intubowała, jedna nabierała leki z wózka renimacyjnego, jedna montowała ssak, jedna asystowała przy intubacji. Okazało się, że do ssaka nie mamy "szarego elementu", że nie działa jedna pompa infuzyjna, że pulsoksymetr nie działa i nie pokazuje wartości, że tętno spadło do 34, że nie mamy na stanie respiratora, bo jesteśmy przecież interną, więc po przyniesieniu wszystkiego, asystowaniu przy pobraniu gazometrii tętniczej pobiegłam po respirator, którego nie chcieli mi pożyczyć na SORZE i po bezsensownej dyskusji na którą tylko straciłam czas udało mi się pożyczyć respirator z OIOMu. Jak przyszłam to Pani była wentylowana Ambu i akurat musiałam podawać adrenalinę, zawsze myślałam, że będą mi się trząść ręce, a to był mój pierwszy raz z adrenaliną i wcale tak nie było. Miałam wrażenie, że mój umysł jest skupiony i trzeźwy jak nigdy dotąd. Asystowałam do zakładania wkłucia centralnego, pobrałam od razu krew na badania (pan doktor powiedział "wszystkie najważniejsze i podstawowe na cito" więc miałam małą zagadkę co powinnam tam zlecić), zaniosłam do laboratorium.

Było jeszcze dwadzieścia minut do końca i gdy doktor powiedział mi, że nie muszę jechać na tomografię skoro mam iść za chwilę do domu to ani przez chwilę nie przyszło mi do głowy, aby zostawić pacjentkę i tak po prostu pójść sobie do domu. Przygotowaliśmy wszystko co trzeba zabrać, ktoś przyniósł przenośny respirator. Wyglądaliśmy jak w filmie - łóżko na którym poza pacjentką były dwie pompy infuzyjne, stojak z dwoma kroplówkami, trzy gotowe kroplówki na łóżku, przenośny monitor, respirator, kable, rurki, dokumenty, leki, pchałam łóżko z panią doktor, a pielęgniarka anestezjologiczna jechała z torbą reanimacyjną za nami. Przeniesienie pacjenta na łóżko było nie lada wyzwaniem, zajęło nam sporo czasu, monitor się rozładował i nie chciał działać pod koniec badania, ale na szczęście udało nam się szczęsliwie dojechać na oddział.

Na oddziale była już nocna zmiana, ale jak zobaczyłam ten bałagan w zabiegówce, te czerwone worki, opakowania po lekach, ampułki i po prostu używany sprzęt na ziemi sali pacjentki to uznałam, że nie mogę zostawić z tym dziewczyn, tym bardziej, że potrzebowały Propofolu, którego u nas na oddziale nie ma i poszłam szukać i pytać o pożyczenie, Panią też trzeba było zacewnikować, więc pomogłam, podać leki niwelujące kwasicę organizmu i asystować przy nakłuciu opłucnej. Pierwszy raz widziałam wykonaną w taki sposób i byłam w szoku, gdy z jednego płuca zeszło ponad półtorej litra płynu.

Wyszłam z ponad półtora godzinnym opóźnieniem z pracy, ale byłam tak szczęśliwa, że do domu wracałam jak na skrzydłam i nawet nie bałam się iść ciemnymi ulicami. Dopiero jak wzięłam prysznic, położyłam się do łóżka poczułam jak bardzo jestem zmęczona i jak bardzo potrzebuję się zregenerować.


Tego dnia dowiedziałam się, że
a) jeśli przez sekundę przejdzie Ci przez myśl, że trzeba założyć drugie wkłucie i zmontować ssak to to zrób, ssak na pewno, wkłucie przemyśl i jeśli uznasz, że to dobry pomysł to to zrób
b) ból brzucha może być jednym z objawów płynu w osierdziu, tak samo jak np. ból barku
c) pacjent z niską saturacją może normalnie rozmawiać i być w kontakcie
d) centralizacja krążenia następuje w tempie ekspresowy
e) gdy do badania obrazowego trzeba odpiąć elektrody to żeby mieć podgląd na pacjenta można podpiąć je na miednicy i podbrzuszu - obraz jest nieco okłamany, ale jest i jest wiarygodny w razie zagrożenia życia

piątek, 22 lutego 2019

Dopiero co koleżanka z nocnej zmiany zdała nam raport, opowiedziała o pani X, która w nocy była bardziej duszna, słabsza i należy częściej do niej zaglądać. Zaczęłam rozdawać poranne leki i zajrzałam na salę. Kobieta była blada, spocona, łapczywie łapała powietrze. Wyglądała źle. I pierwsze co  należy zrobić to zapewnić bezpieczeństwo, więc razem z koleżanką zmieniłyśmy jej łóżko na to takie z drabinkami, ponieważ w poszukiwaniu powietrza i podczas tak wielkiego wysiłku oddechowego mogła spaść na ziemię.

Takie sytuacje wymagają myślenia na przód ("pewnie lekarz będzie kazał ją zamonitorować, więc już pójdę po przenośny monitor", "gdy się zatrzyma potrzebny będzie ssak, więc trzeba go szybko zmontować"), bycia spokojnym i opanowanym, aby pacjent czuł się bezpieczniej, aby myśleć racjonalnie i aby nie trzęsły się nam ręce oraz robienia wielu rzeczy jednocześnie. Dzwoniąc po lekarza podkręca się tlen, sadza pacjenta wyżej, idzie po monitor, a te pewnie bardziej doświadczone pielęgniarki są w stanie przewidzieć jakie leki trzeba będzie podać.

Saturacja 63%, ciśnienie 53/24, akcja serca 170.

Lekarz osłuchał, wykluczyć obrzęk płuc, kazał zrobić pilne ekg, podać pilnie sporo leków, przygotować trzy pompy infuzyjne, sam zajął się konsultacją kardiologiczną i anestezjologiczną, gdy nie było znacznej poprawy.

Asystowanie do wkłucia centralnego, przygotowywanie pacjenta do przeniesienia na OIOM, więc mieliśmy szczęście, bo bardzo często jest tak, że na OIOM nie ma miejsca i pacjent w stanie zagrożenia życia, z niewydolnością krążenia, niewydolnością oddechu, czy pod respiratorem leży u nas na oddziale, gdzie nie mamy do tego po pierwsze warunków, nierzadko wiedzy, a przede wszystkim odpowiedniej ilości personelu, by zapewnić bezpieczeństwo.

Pani po dwóch godzinach walki o jej życie wylądowała tam, gdzie pomogą jej najlepiej, a ja byłam tak szczęśliwa i pod wpływem tak dużej adrenaliny, że do końca wieczoru nie potrzebowałam nawet łyka kawy.

To są niesamowicie piękne i przerażające jednocześnie momenty. Ta świadomość, że od Twojej wiedzy, Twojej spostrzegawczości, Twoich umiejętności, szybkości i wielu innych czynników zależy życie człowieka. Życie drugiego człowieka.

środa, 28 listopada 2018

Tym razem chciałabym być tutaj częściej, tym bardziej, że w końcu jestem pielęgniarką i mogłabym dzielić się nie tylko wiedzą, którą dopiero zdobywam, ale i doświadczeniem, które powoli zbieram. Mogłabym też pisać o rzeczach o których sama chętnie za jakiś czas przeczytam, by dodać sobie otuchy w chłodne dni i gorsze nastroje.

Jestem pielęgniarką. Pracuje w zawodzie, mam prawo wykonywania zawodu, skończyłam studia. Jestem NAPRAWDĘ pielęgniarką. Czasem dalej w to nie wierzę, choć jest zdecydowanie lepiej niż w sierpniu, gdy wciąż miałam wrażenie, że przychodzę na praktyki i oczekiwałam poleceń ze strony koleżanek z pracy.

O swoich początkach, wyborach, trudach i radościach na pewno opowiem, ale dziś, gdy wróciłam po nocy pojechałam napisać zaliczenie na studiach magisterskich (dostałam się!) z krwiodawstwa to niedawno wróciłam do domu choć już prawie siedemnasta. Mam ochotę wypić dobrą kawę, napisać pracę zaliczeniową na temat edukacji pacjenta przygotowywanego do hemodializy i chyba się zdrzemnąć.

Moim planem na dziś jest robić to co mam tylko ochotę i to jest naprawdę genialny plan patrząc na to jak wyglądały moje ostatnie tygodnie.


Wczoraj w nocy zadzwoniła dzwonkiem kobieta, prosząc abym "zrobiła coś" z panią ze środkowego łóżka, ponieważ ciągle zrzuca kołdrę i coś wykrzykuje. Podeszłam do niej, kobiety, która ma prawie sto lat i mieszkając sama świetnie sobie radzi (tak, praca daje mi codziennie poczucie, że nie mam prawa narzekać i powinnam doceniać naprawdę każdy dzień zdrowia i młodości). Okazało się, że widziała swojego zmarłego męża jak wyciąga do niej rękę. Wyjaśniłam jej, że to tylko sen, przykryłam ją, a ona "Ale on tu naprawdę jest, szedł do mnie, chciał abym z nim poszła, wyciągnął tą rękę, a ja nie mogłam jej złapać, zaplątał się w tą moją pościel, widzi pani? Niech mu Pani pomoże, proszę!". Było to dla mnie tak smutne, tak dobijająco smutne, że pogłaskałam ją po dłoni i poprosiłam, aby spróbowała zasnąć. W tym momencie sama miałam ochotę schować się pod koc, przytulić się do swojego chłopaka ciesząc się, że mogę go dotknąć i zasnąć, ale poszłam do sali obok sprawdzić, czy pacjent z dusznością ma się nieco lepiej. Nie miał się lepiej. Ani on, ani ja.

niedziela, 10 czerwca 2018

Pięć dni do egzaminu dyplomowego!

Czytałam dużo różnych rzeczy z różnych przedmiotów na egzamin dyplomowy. Przypominałam sobie ginekologię i skórty do OLD CART, bo choć większość literek jest znajoma to A jako czynniki pogarszające, a R polepszające ciągle gdzieś mi wylatują. I że D to czas trwania, a nie T, które jest leczeniem, że inwolucja macicy trwa 14 dni, a nie jak myślałam, że przez cały okres połogu, czyli 6-8 tygodnii... Oddanie moczu po porodzie powinno nastąpić w ciagu 6-8 godzin, najpóźniej do 12 godzin, gdzie przy operacjach chirurgicznych przy braku moczu po 8 godzinach zakłada się już cewnik. Należy pamiętać, że w zestawie do abrazji są kulociągi jendozębne i okienkowe, a kleszczyki Wintera i pręciki Hegara również są obowiązkowe i choć często o to pytają ja ciągle się zastanawiam jakie narzędzia wchodzą w skład pakietu jałowego.

 Zawsze jak czytam o wcześniakach to coś ściska mnie za gardło. Tak bardzo chciałabym z nimi pracować, zajmować się najlepiej jak potrafię i ogrzewać, aby ani przez sekundę nie było im zimno. Stres z zimna powoduje skurcz naczyń krwionośnych, ogranicza perfuzję krwi przez tkanki, nasila kwasicę metaboliczną, hipoglikemią i hipoksję co z kolei wpływa na zahamowanie wytwarzania i wydzielania surfaktantu w płucach. A ten cały suraktant jest niezwykle ważny - odpowiada za utrzymywanie napowietrzenia pęcherzyków płucnych!  I co gorsza, wpływa to też naczynność innych narządów, w tym OUN, co może być tragiczne w skutkach. Dlatego wcześniaki potrzebują jakiej ciepłej pielęgniarki jak ja! I dopiero jak maluszek będzie ważył 1600 gram może poradzić sobie sam poza inkubatorem, ale wtedy nadal trzeba na niego bacznie uważać. Uwielbiam czytać o higienie takich maluszków, możliwych powikładaniach stanu zdrowia, o żywieniu troficznym, kangurowaniu, rozwijaniu się każdego zmysłu i organu. To naprawdę piękne.
A wiecie, że najmiejszy wcześniak świata to Emilka z Niemiec? Urodziła się w 25 tygodniu ciąży, ważyła dokładnie 220 gram i mierzyła 22 centymetry. Jej maleńka stópka była ponoć wielkości paznokcia - na zdjęciach wygłąda to niesamowicie.  Dziewczynka została uznana za najlżejszego noworodka, które przeżyło na świecie, choć lekarze od początku mówili, że tylko cud może ją uratować. Dziś Emilka waży już tyle, co każde dziecko w jej wieku i ma się dobrze. Są oczywiście przypadki wcześniaków, które urodzone i w niecałym 22 tygodniu przeżyły, jednak żadne nie ważyło i nie mierzyło mniej niż Emilka. U dziewczynki wynikało to również z zakłócengo przebiegu ciąży - organizm matki nie dostarczał dzieciątku odpowiedniej ilości pożywienia i składników odżywczych, dlatego tak istotne było wykonanie cesarskiego cięcia.

Jednak egzamin dyplomowy to nie tylko ginekologia. To też nudny POZ (wiecie, trzeba wiedzieć jak finansowane są przychodnie, ile pacjentów może mieć lekarz pediatra i jakie były losy pierwszych przychodni w naszym kraju...), rehabilitacja z której podobały mi się tylok masaże i punkty spustowane, trudna anestezjologia z setkami leków, ciekawa psychiatria i neurologia (choć i tutaj leków było mnóstwo). To interna na której było dosłownie wszystko. Interna chyba zawsze kojarzyć mi się będzie z nadciśnieniem i cukrzycą. Dziś dużo czytałam o marskości wątroby, której powikłaniem jest oczywiście nadciśnienie, ale tym razem wrotne, ale i wątrobowokomórkowy rak, co mnie zaskoczyło. Ale wracając do wysokiego ciśnienia wrotnego - charakterystyczny dla niego jest objaw "głowy meduzy", jak zobaczycie to raz na pacjencie czy na zdjęciu w googlach to już zawsze to rozpoznacie. To trochę tak jak np. z fioletowym zabarwieniem skóry dookoła pępka, które od razu mówi "TRZUSKA" i "OBJAW CULLENA". I chirurgia, która choć ciekawa to niezwykle obszerna i trudna, ale najbardziej z zajęć pamiętam przystojnego lekarza, który podobał się praktycznie każdej studentce. Ale tak tylko się podobał, rączki przy sobie, tylko patrzymy i podziwiamy. A tak na poważnie - na zajęciach z chirurgi dużo się nauczyłam, bardzo dużo widziałam i zdecydowanie jest to bardzo ciekawy oddział.

Poza lekami (dziś przypomniałam sobie, że Cordarone rozpuszczamy tylko w 5% glukozie!) ,  dietami w konkretnych jednostkach (np. przy dializie pacjent musi otrzymywać minimum 1,2g białka na kg/mc) , teoriami, postępowaniami, jednostkami chorobowymi, objawami, leczeniem i innymi podstawowymi informacjami jest też mnóstwo skrótów.  Gdybym chciała wypisać wszystkie to zajęłyby mi pewnie kilkadziesiąt stron A4. Teraz przyszły mi do głowy te, które dziś sobie przypominałam - SCALES to skala do ocena odżywienia, SOAS agresji, PEEP to ciśnienie końcowo wydechowe,  CPK kinaza kreatynowa. Ale to i tak pikuś. Najbardziej nie lubię dat, konferencji, przepisów, aktów prawnych i teorii pielęgnowania z przydługimi opisami.

Zagłębiając się w temat zakażeń wirusem HIV to w ogóle byłam w szoku, że jeśli chodzi o życie seksualne to są duże rozbieżności - uprawiając seks analny będąc stroną czynną raczej się nie zarazimy (jest bardzo nikła szansa), jednak będąc stroną bierną ryzyko jest dużo większe. Kobieta ma o połowe większe ryzyko zarażenia się podczas stosunku pochwowego niż mężczyzna, a przy seksie oralnym osoba która jest nazwana "osobą przyjmującą" ma nikłe szanse na zakażenia, gdzie ja obstawaiałam zerowe. Ale sprawy seksualne to nie główna przyczyna zarażeń, oczywiście na pierwszym miejscu jest przetaczanie krwi i składników krwiopochodnych.


Teraz tak myślę, że tak naprawdę wszystkie oddziały były super. Wszystkie zajęcia czegoś mnie nauczyły i przygotowały mnie do tego, aby być jak najlepszą pielęgniarką. Ale czy będę? To się okaże.

Już niedługo, prawdopodobnie, jak wszystko zdam i się obronię i nie spanikuję. Na chwilę obecną nie panikuję i czuję się spokojna, nawet z myślą jak wiele mi zostało do powtórki. Być może dlatego, że przez trzy lata uczyłam się naprawdę dużo i regularnie, że nie odpuszczałam i się starałam i wiem, że coś pamiętam? Chociaż momentami wątpie w swoją wiedzę i pamięć jak czytam tematy poruszane rok czy dwa lata temu.

I się pochwalę na koniec, a co! Sesja zdana w pierwszym terminie i to NA SAME PIĄTKI. Nawet w liceum, czy gimnazjum nie miałam takich wyników. To się nazywa być ChodzącymMózgiemPielęgniarstwa!

A, zapomniałabym! Pochwalę się po raz drugi bo skakałam (w myślach) z radości (ogromnej radości!), gdy dowiedziałam się, że mam mieszkanie! Przyjaciółka podesłała mi ofertę, ja zadzwoniłam od razu choć byłam pewna, że po raz kolejny nic nie wypali, Pan cudowny, na drugi dzień mój chłopak obejrzał mieszkanie, a jutro podpisujemy umowę! Cudowne mieszkanie, z balkonem (nawet dwoma!), kuchnią z oknem, piękną kabiną prysznicową, marketem obok bloku, lasem i zielenią z drugiej strony i widokiem na szpital. Wszystkie moje zachcianki zostały spełnione. No prawie wszystkie, ale jest lepiej niż myślałam. Co prawda będę musiała żyć biednie aby pozwolić sobie na mieszkanie tam, ale ilość plusów wygrała.


Trzymajcie za nas kciuki, aby dyplom, egzamin praktyczny i obrona się udała. Ale tak naprawdę trzymajcie i nawet nocą nie puszczajcie!

środa, 9 maja 2018

Ostatnia sesja, ostatnia prosta i w ogóle...

Wszystko co ostatnio ma miejsce jest "ostatnie" jeśli myślę w kontekście studiów. Naprawdę CIĘŻKO mi uwierzyć, że te trzy lata tak szybko zleciały. Dokładnie pamiętam swoje pierwsze szkolenie BHP, stres przed anatomią, brak umiejętności nauki DWÓCH STRON na zajęcia z podstaw pielęgniarstwa. Szybko się nauczyłam uczyć w jeden dzień i paruset stron i do dziś płonę ze wstydu i płaczę ze śmiechu na myśl, że nie potrafiłam nauczyć się na pierwsze zajęcia paru płynów do dezynfekcji rąk.

Ostatnie zajęcia miałam dość dawno, bo miałam genialnie ułożony plan zajęć - cały maj wolny, kwiecień praktycznie też, nie licząc pojedynczych zajęć, wf czy ostatnich praktyk.

Moje ostatnie praktyki to był właśnie OIOM, ostatnie zajęcia na tej uczelni to anestezjologia, którą spędziłam na OIOMie dziecięcym i nowoczesnym Szpitalnym Oddziale Ratunkowym dostosowanym do najnowszych standardów i robiącym ogromne wrażenie.

Teraz uczę się do ostatniej sesji letniej, egzaminów dyplomowych teoretycznych i praktycznych, a później już tylko obrona pracy licencjackiej.

I oczekiwanie na prawo wykonywania zawodu.

Na chwilę obecną wszystko mnie przeraża bardziej niż ekscytuje - to uczucie, że musisz zdać tą sesję, że mimo tego, że jeszcze nigdy nie miałeś poprawek to i tak się boisz, że tym razem powinie Ci się noga, że egzamin praktyczny brzmi jak zły sen, a obrona brzmi jak odległy koszmar, który nigdy Cię nie spotka.

A to wszystko już za moment. I będę pielęgniarką. Porzucę identyfikator "Student Śląskiego Uniwersytetu Medycznego" i nie będę mogła pytać "A przepraszam, myśli Pani, że ta żyła jest ok? Mogę tu się wbić?" albo "A co oznacza to oznaczenie na monitorze?". Matko boska. Tak bardzo chce i tak bardzo się boję, że nie wiem co czuję.


Na chwilę obecną nie pozwalam jednak na dopuszczenie do siebie jakichkolwiek emocji i staram się o tym nie myśleć. Skupiam się na nauce. Teraz miałam bardzo dużo formalnych rzeczy do załatwienia w związku z kończeniem studiów, szukaniem mieszkania (wciąż szukam!), składaniem pracy licencjackiej, wypełnianiem miliona papierów, jeżdżeniem i zbieraniem podpisów, uzupełnianiem dzienniczka, zastanawiania się nad wyborem studiów na kolejne dwa lata (dalej nie wiem!), dopracowywaniem pracy pod okiem promotora. I to wszystko nie pozwalało mi tak w pełni odczuć, że sesja się zbliża, że wszystkie braki nadrobię teraz albo nigdy, że materiału jest mnóstwo, że po sesji z bieżacych przedmiotów czeka mnie egzamin z wszystkich przedmiotów z trzech lat i to bardzo szczegółowy.

Jeszcze nie zmęczyła się nauką i z ogromną chęcią się uczę. Z wielkim zapałem zapisuję włąsnie na kartkę notatki w związku ze klasyfikacją ASA, która odnosi się do ryzyka znieczulenia przy operacji i wcale nie mam ochoty tym rzucić. Ale wiem, że to kwestia czasu.

Na tych studiach zrozumiałam, że zmęczenie psychiczne jest zdecydowanie gorsze, że nie ma nic okropniejszego niż presja czasu i że od nauki możemy się źle czuć nie tylko w środku, ale możemy mieć okropny ból głowy, mdłości, okropnie wyglądać i zasypiać na stojąco robiąc sobie kolejną kawę.

piątek, 27 kwietnia 2018

Moja pierwsza pacjentka, OIOM i powrót!

 Nie było mnie tu ponad dwa lata. Przez te dwa lata wiele razy myślałam o tym, że MUSZĘ o czymś tu napisać, podzielić się studencką codziennością, czy pielęgniarskim odkryciem, ale tego nie zrobiłam. Opowiem o tym jednak innym razem, ponieważ na moją nieobecność tu złożyło się wiele czynników - brak czasu, dużo problemów zdrowotnych i rodzinnych, a przede wszystkim ogromna ilość nauki i innych zajęć, które pochłonęły mnie całkowicie.

Ale w środę skończyłam kolejne praktyki, a tak naprawdę OSTATNIE praktyki na studiach. Ostatni raz byłam na oddziale tylko studentką. Następnym razem będę pielęgniarką.

Najcudowniejsze praktyki pod słońcem. To samo czułam i myślałam po neurologii na Ochojcu, chirurgii w Jastrzębiu i psychiatrii w Bytomiu. Ale teraz czuję to sto razy mocniej. Oddział Intensywnej Opieki Medycznej. Zafascynował mnie tak ten temat, że wczoraj do późnych godzin nocnych czytałam blogi różnych kobiet, które pracują jako pielęgniarki na OIOMIE. Łzy cisnęły mi się do oczu. Z podziwu i wzruszenia. I z myśli, że ja też być może będę to przeżywać. Poniżej zacytowałam fragmenty, które wydały mi się idealnie opisujące ten oddział.

 "Dwa dni temu Ilona siedziała na krześle w szpitalnym korytarzu. Patrzyła na jasne ściany i zastanawiała się: jak ja żyję. Kilka godzin wcześniej zmarł pacjent. Przy łóżku stała jego żona i córka. Płakały. Potem uściskały Ilonę. „Dziękujemy, dzięki pani on umarł godnie”. Ilona nie mogła płakać. Uścisnęła je, a potem poczekała aż wyjdą. Szły smutne, przygarbione do drzwi. Zasunęła kotarę i zaczęła myć ciało. Taka jest rola pielęgniarki. Pacjenta trzeba umyć dokładnie, powyciągać wszystkie wkłucia, zapakować do worka, przykryć kołdrą i zwieść na dół do specjalnej sali. Potem jeszcze trzeba zadzwonić do prosektorium i powiedzieć „Ciało gotowe do odebrania”. Ciężko jest wyjść z takiego oddziału i znów być żoną i matką. Gotować zupę, tłuc kotlety i chodzić na spacer. Na OIOM–ie jesteś na granicy życia i śmierci. Są cuda i jest piekło."

Albo to - "Ten pierwszy dzień był straszny. Jest sporo osób po wypadkach, z uszkodzeniami twarzy, czaszki. Obklejeni od góry do dołu rurkami, wszędzie dreny, którymi spływa krew, mocz. Wszyscy oddychają przez respiratorami, unieruchomieni, w dziwnych pozycjach, bo mają nogi na wyciągach. Podłączeni do takiej ilości maszyn i pomp, że robi się słabo. Niektórzy z otwartymi ranami. Tak jak pewien mężczyzna po zabiegu kardiologicznym. Wciąż miał krwotoki wewnętrzne, lekarze nie zaszyli go do końca, bo chcieli szybko móc reagować. Pacjenci leżą nadzy. Bezradność rozwala." 


 I jeszcze to - "Mój pierwszy pacjent, po wypadku motocyklowym, nieprzytomny, z nogami na metalowym wyciągu, z usztywnioną miednicą z ogromną ilością ran, z których lała się krew. „Proszę go umyć” usłyszałam. „Co zrobić?!” Myślałam: „co ja tutaj robię, chcę uciekać”. Mycie to nie jest przetarcie gąbką, ten mężczyzna był cały w wydzielinach, musiałam odkleić każdy plaster, wyczyścić rurkę intubacyjną przez którą oddychał, uważać, żeby rurka nie wypadła, obrócić go na bok, tak, żeby nic nie wyciekło. Żeby dreny nie wyszły, żeby wkłucia, które ma w sobie się nie powyrywały. Gdybym choćby wyrwała wkłucie tętnicy zrobiłby się potok krwi. Do tego ogromna ilość leków. Kończę go myć, widzę, że jakiś lek się kończy. A ten lek podtrzymuje funkcje życiowe, mam kilka sekund na zmianę. Z dyżuru wracam nieprzytomna" 

 Mimo tego, że jestem TYLKO studentką, nie spoczywa na mnie taka odpowiedzialność, nie robię wielu rzeczy i wielu jeszcze nie potrafię, nie podejmuję decyzji to po godzinach spędzonych na OIOMIE, nawet po siedmiu byłam wyczerpana. Wracałam do domu i z emocji i stresu bolała mnie głowa, musiałam odpocząć, położyć się, zamknąć na chwilę oczy, dać odpocząć plecom i stopom, bo czułam, że nie dam rady ustać dłużej. Ale byłam jednocześnie szczęśliwa. Nie umiem tego opisać. Podczas tych dyżurów czułam zmęczenie, ale nie było one tak odczuwalne jak w momencie, gdy opuszczałam oddział.

Na Intensywnej wszystko jest inaczej. Weszłam i czułam się jak w filmie. Oddziałowa drugiego dnia powiedziała mi, że jesteśmy z Adą pierwszymi studentkami, które są pewne tego co robią, nie chowają się po kontach i sobie radzą, są odważne i nadają się do tej pracy. Jak to powiedziała to myślałam, że parsknę śmiechem. Dodała, że nie zaprasza nas na swój oddział bo tak zawsze robi - zaprasza nas bo naprawdę nas tu chce. I non stop nas prosiła abyśmy przyszły tu do pracy. Tyle, że odważna to może i byłam, ale pewna tego co robię i świetnie sobie radząca może już nie do końca.

Pierwszy raz w życiu robiłam podczas tych dni wiele rzeczy i wiele rzeczy widziałam po raz pierwszy w życiu. Przez trzy lata nie spotkałam się z wieloma rzeczami. A przez te trzy dni nadrobiłam zaległości i jak o tym myślę to autentycznie mam łzy w oczach. Mama powiedziała, że jak wracałam z praktyk i opowiadałam jej co robiłam to widziała w moich oczach taki błysk i radość mimo zmęczenia. I to było super. Odsysałam pacjenta - dowiedziałam się kiedy wsadzać włączony, a kiedy wyłączony ssak. Obsługiwałam pompę infuzyjną - ustalałam przepływ, wsadzałam strzykawkę, dbałam o to, aby lek się nie skończył i był w zapasie. Przygotowałam o wiele więcej antybiotyków, leków ratujących życie, leków praktycznie z każdej grupy w formie 50ml strzykawek do pomp, iniekcji i kroplówek, że chyba przez całe studia, tyle nie zrobiłam. Przełamałam tyle ampułek, a tylko raz przecięłam sobie palec szkłem, chociaż przez to zabrudziłam wszystko z tej krwi, ale tylko raz. Zrozumiałam liczenie dawek z insuliny i już wiem ile nabrać mililitrów (0,1ml!) żeby podać 10 jednostek insuliny do insulinówki, ponieważ zawsze było to dla mnie czarną magią. Zrozumiałam nieco bardziej (chociaż dalej dużo mi brakuje do zrozumienia choć w jednej setnej), że śmierć jest nieodłącznym elementem i trzeba się z nią pogodzić, aby nie zwariować. . Najważniejsze to pozwolić godnie odejść i nie pozwolić na umieranie w męczarniach czy samotności. Bardziej poruszał mnie widok rodziny chorego, niż samego pacjenta. Może dlatego, że byli nieprzytomni w większości, że nie wiedzieli co się z nimi dzieje, nie rozmawiałam z nimi i wcale ich nie znałam? Albo dlatego, że oni nie cierpieli tak jak ich bliscy? Na OIOMie są sztywne godziny i czas trwania odwiedzin. Widziałam córkę mężczyzny, która płakała nad nim i głaskała go po poliku, opowiadała co na niego czeka w domu. Ale on do tego domu nie wróci. Chwilę wcześniej pani pielęgniarka mówiła mi, że Pan czeka po prostu na śmierć bo nic nie da się zrobić. I mimo tego ta pielęgniarka pielęgnowała go taką miłością i dokładnością, że nie jedna z nas mogłaby się od niej uczyć. Pielęgniarki opiekowały się pacjentami jakby oni byli ich rodziną - troszczyli się, dbali o każdy szczegół, głaskali, dopajali, kontrolowali, mówili "skarbeńku", uśmiechali sie, dbały o to, aby nie czuli bólu. Pacjent z którym byłam wczoraj na TK głowy też nie wróci do domu. Upadł w domu. I tak felernie że miał kraniotomie, pękniętą śledzionę przez co miał laparotomię, krwiaka nad i podtwardówkowego po prawej i lewej stronie, krwawienie do mózgu, pękniętą podstawę czaszki, złamane kości twarzoczaszki i kręgi szyjne. TK pokazało, że zmiany się pogłębiają. Pan jest w okropnym stanie, oddycha za niego aparatura, ma mnóstwo bandaży, obracany na łóżku musi być w kołnierzu i trzeba bardzo dbać o to, aby nie uszkodzić bardziej kręgów, bo przez to może u Pana dojść do zatrzymania krążenia. Panie pielęgniarki co godzinę muszą otwierać oczy Panu i sprawdzać źrenice. Za każdym razem jak je odsłaniałam to modliłam się w duchu, aby były równe. Gdyby lewa lub prawa była poszerzona byłoby to oznaką jednego - krwotok, obrzęk mózgu, pilna operacja neurochirgiczna i prawdopodobnie zgon.Cieszę się, że lewa zawsze równała się prawej i mogłam odetchnąć z ulgą zapisując to w dokumentacji. Co godzinę trzeba też dokumentować wszystkie parametry, które i tak sprawdza się non stop - saturacja, ilość oddechów, ciśnienie, tętno, ciśnienie krwawe, drożność drenów, balonik w respiratorze, zabarwienie skóry, temperaturę, mnóstwo wartości z respiratora o których nawet nie mam pojęcia. Dowiedziałam się dużo ciekawych i ważnych rzeczy związanych z respiratorem, ale i tak większość jest wciąż dla mnie zagadką. Ale cieszę się, że wiem jak ustawić większe "popchnięcie oddechu", gdzie widać ile oddechów daje respirator, a ile pacjent sam potrafi z siebie wydobyć. I że to, że pacjent wykonał 30 oddechów w ciągu minuty to można go rozintubować jest nieprawdą, bo te oddechy nie spełniają swojej roli. Wiem co to przerażenie, gdy pacjent ma saturację 60 i zaczyna się robić siny i jak wygląda gotować opieki medycznej, aby w każdej chwili go zaintubować. Wiem, że dziwne ciśnienie może wynikać ze złego ułożenia ręki, tak samo jak niska saturacja może być spowodowana tym, że pacjentka zasnęła i zapomniała oddychać przez maskę z tlenem. I że Levonor to tylko w 1:1 rozpuszczać, a jak ciśnienie pacjentowi rośnie to nie podkręcać, a zmniejszyć dawkę. Widziałam jak pacjentowi wyjęto rurkę z respiratora, jak wypluwał wydzielinę, jaki był przerażony, gdy musiał sam oddychać i jakie te oddechy były dla niego trudne. Jak jego saturacja spadła i bałam się, że trzeba będzie go intubować na nowo, ale sobie poradził. I oddychał. Sam. Ciężko mi sobie nagle przypomnieć wszystko co widziałam, czułam i czego byłam świadkiem, ale naprawdę było tego dużo.

Pani oddziałowa i pielęgniarki były fenomenalne. Miłe, życzliwe, pomocne, niesamowicie mądre i opanowane. Jedna dziewczyna mi powiedziała, że ona choć pracuje to już trochę to wciąż się stresuje reanimacją i "łapy jej się trzęsą, ale umysł ma niesamowicie trzeźwy". Ta nagła gotować, adrenalina, stres, uczucie siedzącej na ramieniu śmierci, wielka szansa pomyłki i praca nie tylko w ogromnej prędkości ale i stresie podczas reanimacji. Nie tylko na oddziale, na Izbie Przyjęć, na bloku operacyjnym, ale na terenie całego szpitala.

Wczoraj, podczas mojego drugiego dnia w życiu na tym oddziale i w ogóle oddziale Intensywnej Opieki Medycznej, został mi przydzielony pacjent. Pani oddziałowa kazała mi zająć się jednym pacjentem. Od A do Z. Toaleta, zlecenia, wszystkie czynności, udział w obchodzie, wykonanie zleceń, zadbanie o wszystko. I wtedy pomyślałam, że to żart, ale to nei był żart. Jasne, że nie byłam na sali sama, ale żadna z pań na mnie nie patrzyła, każda była całkowicie pochłonięta swoim pacjentem. I choć byłam przerażona to poczułam się niesamowicie dobrze. Niesamowicie dobrze z tym, że ten pacjent był w moich rękach i to ja mam podejmować decyzję, zadbać o wszystko i jego dobro stało się moim nadrzędnym celem. I pomyślałam wtedy - "Oby niczego nie spieprzyć" i uśmiechnęłam się do 88-letniej pani Z, która trafiła do szpitala z powodu niewydolności oddechowej. Wykonałam toaletę całego ciała, najdokładniejszą toaletę jamy ustnej jaką do tej pory udało mi się zrobić, zmieniłam wszystkie opatrunki i bandaże, zmieniłam plaster przy wkłuciu centralnym i nawet zapisałam datę tak jak nas uczono, zmieniłam pościel, uczesałam, wysmarowałam narażone na odleżyny miejsca preparatem ochronnym, pobrałam krew z wkłucia obwodowego, czego nigdy wcześniej nie robiłam i zaniosłam do laboratorium trzymając kciuki, by wszystko było dobrze. W między czasie poprawiałam maseczkę z tlenem, saturator, który spadał z palca i włączał alarm na całą salę, podkręcałam tlen, gdy saturacja spadała niżej niż powinna, dopajałam Panią ze strzykawki dając jej dosłownie parę mililitrów i spisywałam parametry. Na pacjentów na tej sali trzeba non stop patrzeć i na wszystko zwracać uwagę. Prowadziłam bilans płynów, podłączyłam leki do pompy i jedzenie do pompy żywieniowej sama decydując o przepływie, a i wcześniej pamiętałam o tym, aby osłuchać stetoskopem żołądek i upewnić się, że sonda się nie wysunęła. Gdybym podała żywienie do sondy, która przemieściła się do oskrzela to udusiłabym pacjentkę. Podałam Pani insulinę i leki, przygotowałam kroplówki, uczestniczyłam w wizycie lekarskiej, wysłuchałam zleceń i wykonałam wszystko, co trzeba było. Oklepałam Panią, smarowałam plecy i zmieniałam pozycję, zmieniłam pampersy i zabezpieczyłam ranę. I przez parę godzin dbała o panią Z, która stała się dla mnie wyjątkową pacjentką.

Podziwiam wszystkich, którzy pracują na takich oddziałach. Dzięki tym praktykom zrozumiałam dużo, poczułam chyba wszystkie możliwe emocje, przestałam bać się pacjentów w ciężkim staniem i pipczenia aparatury, przestałam obawiać się tysiąca rurek i kabelków i drenów, nauczyłam się nieco bardziej (a kiedyś chciałabym opanować to do perfekcji!) spokojnie podchodzić do czynności budzących niepokój. Byłam z siebie dumna, gdy pomagając pielęgniarce przy toalecie pacjenta nagle odłączył mu się respirator z rurki i aparatura zaczęła wyć i piszczeć i się świecić. Pani tylko krzyknęła "Respirator!", a ja zrobiłam to przepięknie i naprawiłam sytuację. Pani powiedziała tylko, że świetnie i że dobrze, że zrobiłam to spokojnie i się nie zestresowałam. To takie właściwie nic nie znaczące słowa, a dały mi milion punktów plus do pewności siebie w roli pielęgniarki.

To były piękne praktyki.